Pewnie słyszeliście już o Madzi która została zabita przez matkę ?>
No więc jeśli nie to przeczytajcie [*] :
Matka Madzi wreszcie mówi prawdę
Matka półrocznej
Madzi z Sosnowca wyznała, że córeczka wyślizgnęła się jej w domu z
kocyka i uderzyła główką w wysoki próg. Wyniosła ją więc i porzuciła nad
rzeką, sądząc, że dziecko nie żyje

fot. materiały policji
Półroczna Magda zniknęła we wtorek 24 stycznia po godz. 18 z wózka na ul. Legionów w Sosnowcu
Poszukiwana Madzi
- Dziecko leży w
zawiniątku pod drzewami przy brzegu Czarnej Przemszy - nieoczekiwanie
ogłosił detektyw Krzysztof Rutkowski w czwartek przed północą. -
Mistyfikacja zdemaskowana, zagadka rozwiązana.
Detektyw przyjechał do Sosnowca dwa dni po zaginięciu Madzi, bo - jak mówi - prosili go o to Polacy z Norwegii.
To przełom w sprawie, którą od 11 dni przeżywała cała Polska.
Zaczęło się od informacji policji. We wtorek 24 stycznia tuż po
godzinie 18, na oświetlonym chodniku pod dziesięciopiętrowymi wieżowcami
przy ul. Legionów w Sosnowcu ktoś ogłuszył 22-letnią matkę i wykradł z
wózka dziecko. Taka wersję podała matka dziecka Katarzyna.
Media śledziły każdy krok śledztwa, poszukiwania rodziców Madzi i ich znajomych, którzy rozlepiali plakaty na ulicach Sosnowca i sąsiednich miast, a przez internet słali zdjęcia dziecka w świat.
Blef Rutkowskiego
Rutkowski twierdzi, że już w niedzielę, gdy Katarzyna postanowiła odreagować, idąc na horror do kina, powiadomił grupę operacyjną policji, że jest bliski rozwiązania sprawy. Policjanci nie odpowiedzieli mu przez cztery dni, gdy wymyślił badanie rodziców wariografem (ojciec poddał się mu bez oporów, matka odmówiła, a wcześniej dowiadywała się przez internet, jak można oszukać wykrywacz kłamstw).
W czwartek wieczorem zablefował: jego ludzie powiedzieli Katarzynie, że zdobyli zeznania dwóch świadków, którzy widzieli, jak dziewczyna sama kładzie się na asfalcie, a w pobliżu nie było żadnego napastnika.
Matka Madzi poddaje się - pierwszy raz od 11 dni płacze. Wyznaje Rutkowskiemu (nagranie przekazał telewizjom), że córeczka po kąpieli wyślizgnęła się jej z kocyka i zsiniała po uderzeniu główką w wysoki próg. Owinęła dziecko, wsadziła do wózka i porzuciła nad rzeką.
W mroźną noc Rutkowski prowadzi tam kobietę i gdy ta już ma pokazać mu zwłoki dziecka, omdlewa. - Teatralizowała - oceni zawiedziony. Lecz pewien sukcesu chwyta za telefon. Gdy po godzinie docierają tam policjanci, czekają już na nich wozy satelitarne mediów.
Nagle o drugiej w nocy niespodzianka: - Zwłok dziecka nie ma we wskazanym pakunku - rozstrzygają policjanci, ale z powodu mrozu przerywają poszukiwania do rana.
- Ciałko rozwlekły i być może zjadły dzikie psy lub lisy. Albo zwłoki pomógł zakopać ktoś bliski Kasi, bo sama nie poszła z łopatą - Rutkowski nadal triumfuje. Ale w piątek - mimo użycia georadaru - ciągle nie ma śladu zwłok dziecka. Co gorsza dla Rutkowskiego - po badaniach w laboratorium jest już pewne, że zawiniątko, w którym podobno widział dziecięce śpiochy i wąchał "charakterystyczny zapach" zwłok, to porzucona przypadkowo kurtka, która nie miała nic wspólnego z zaginioną Madzią!
Komenda Główna w Warszawie gani Rutkowskiego za metody, których prawo zabrania organom ścigania. - Dowody zebrane za pomocą prowokacji mogą okazać się mało warte przed sądem - potwierdza karnista prof. Marian -Filar.
Rutkowski wystawia świadectwo niewinności tacie Madzi Bartłomiejowi,
23-letniemu informatykowi. Ale TVN przypomniał wczoraj jego wywiad sprzed kilku dni, w którym zapewniał, że feralnego wieczoru pomagał żonie znosić wózek po schodach...
Cień na zeznaniach
Śledczy utrzymują, że od początku podejrzewali mistyfikację. - Sprawdzamy, czy to na pewno było porwanie - mówił dzień po porwaniu Mirosław Miszuda, szef Prokuratury Rejonowej Sosnowiec--Północ.
W noc po zaginięciu Madzi strażacy z łódek bosakami zbadali dno i brzegi Czarnej Przemszy. Przeszukano chaszcze, przepytano mieszkańców osiedla - ani śladu dziecka, ani świadka, który widziałby napad.
Matka trzyma się swojej wersji - pchała wózek z Madzią przez trzy kilometry. Szła z mieszkania, które wynajmują z mężem przy ul. Floriańskiej w biednej dzielnicy Sosnowca, do bloku swej matki przy ul. Wesołej, bo babcia miała zaopiekować się wnuczką.
Jednak poprzedniego wieczoru Katarzyna plącze się w tłumaczeniach. Mówi, że szła do pracy, a przecież jest bezrobotna, potem, że szukać pracy, wreszcie - że do babci. Nic nie pamięta, nie wie, jak długo leżała nieprzytomna. Przypuszcza, że zadano jej cios w potylicę, ale obrażeń praktycznie brak. Czy uderzyła się sama, padając na chodnik?
- Byłam otępiała po zastrzyku relanium w karetce. Nic nie pamiętam, tylko czarny film przed oczyma - usprawiedliwia się.
Uwagę śledczych Kasia zaprząta mężczyzną w jasnej kurtce, który miał ją
śledzić. Bała się, biegła z wózkiem, omijając skrót przez park, byle
bliżej przechodniów i latarń.Detektyw przyjechał do Sosnowca dwa dni po zaginięciu Madzi, bo - jak mówi - prosili go o to Polacy z Norwegii.
Media śledziły każdy krok śledztwa, poszukiwania rodziców Madzi i ich znajomych, którzy rozlepiali plakaty na ulicach Sosnowca i sąsiednich miast, a przez internet słali zdjęcia dziecka w świat.
Blef Rutkowskiego
Rutkowski twierdzi, że już w niedzielę, gdy Katarzyna postanowiła odreagować, idąc na horror do kina, powiadomił grupę operacyjną policji, że jest bliski rozwiązania sprawy. Policjanci nie odpowiedzieli mu przez cztery dni, gdy wymyślił badanie rodziców wariografem (ojciec poddał się mu bez oporów, matka odmówiła, a wcześniej dowiadywała się przez internet, jak można oszukać wykrywacz kłamstw).
W czwartek wieczorem zablefował: jego ludzie powiedzieli Katarzynie, że zdobyli zeznania dwóch świadków, którzy widzieli, jak dziewczyna sama kładzie się na asfalcie, a w pobliżu nie było żadnego napastnika.
Matka Madzi poddaje się - pierwszy raz od 11 dni płacze. Wyznaje Rutkowskiemu (nagranie przekazał telewizjom), że córeczka po kąpieli wyślizgnęła się jej z kocyka i zsiniała po uderzeniu główką w wysoki próg. Owinęła dziecko, wsadziła do wózka i porzuciła nad rzeką.
W mroźną noc Rutkowski prowadzi tam kobietę i gdy ta już ma pokazać mu zwłoki dziecka, omdlewa. - Teatralizowała - oceni zawiedziony. Lecz pewien sukcesu chwyta za telefon. Gdy po godzinie docierają tam policjanci, czekają już na nich wozy satelitarne mediów.
Nagle o drugiej w nocy niespodzianka: - Zwłok dziecka nie ma we wskazanym pakunku - rozstrzygają policjanci, ale z powodu mrozu przerywają poszukiwania do rana.
- Ciałko rozwlekły i być może zjadły dzikie psy lub lisy. Albo zwłoki pomógł zakopać ktoś bliski Kasi, bo sama nie poszła z łopatą - Rutkowski nadal triumfuje. Ale w piątek - mimo użycia georadaru - ciągle nie ma śladu zwłok dziecka. Co gorsza dla Rutkowskiego - po badaniach w laboratorium jest już pewne, że zawiniątko, w którym podobno widział dziecięce śpiochy i wąchał "charakterystyczny zapach" zwłok, to porzucona przypadkowo kurtka, która nie miała nic wspólnego z zaginioną Madzią!
Komenda Główna w Warszawie gani Rutkowskiego za metody, których prawo zabrania organom ścigania. - Dowody zebrane za pomocą prowokacji mogą okazać się mało warte przed sądem - potwierdza karnista prof. Marian -Filar.
Rutkowski wystawia świadectwo niewinności tacie Madzi Bartłomiejowi,
23-letniemu informatykowi. Ale TVN przypomniał wczoraj jego wywiad sprzed kilku dni, w którym zapewniał, że feralnego wieczoru pomagał żonie znosić wózek po schodach...
Cień na zeznaniach
Śledczy utrzymują, że od początku podejrzewali mistyfikację. - Sprawdzamy, czy to na pewno było porwanie - mówił dzień po porwaniu Mirosław Miszuda, szef Prokuratury Rejonowej Sosnowiec--Północ.
W noc po zaginięciu Madzi strażacy z łódek bosakami zbadali dno i brzegi Czarnej Przemszy. Przeszukano chaszcze, przepytano mieszkańców osiedla - ani śladu dziecka, ani świadka, który widziałby napad.
Matka trzyma się swojej wersji - pchała wózek z Madzią przez trzy kilometry. Szła z mieszkania, które wynajmują z mężem przy ul. Floriańskiej w biednej dzielnicy Sosnowca, do bloku swej matki przy ul. Wesołej, bo babcia miała zaopiekować się wnuczką.
Jednak poprzedniego wieczoru Katarzyna plącze się w tłumaczeniach. Mówi, że szła do pracy, a przecież jest bezrobotna, potem, że szukać pracy, wreszcie - że do babci. Nic nie pamięta, nie wie, jak długo leżała nieprzytomna. Przypuszcza, że zadano jej cios w potylicę, ale obrażeń praktycznie brak. Czy uderzyła się sama, padając na chodnik?
- Byłam otępiała po zastrzyku relanium w karetce. Nic nie pamiętam, tylko czarny film przed oczyma - usprawiedliwia się.
Informacji brak
Sosnowiecka prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie uprowadzenia Magdy, potem przejmuje je Prokuratura Okręgowa w Katowicach. Powstaje specjalna grupa doborowych funkcjonariuszy. - Koncentrujemy się na uprowadzeniu - wyjawia rzecznik śląskiej policji Andrzej Gąska.
Rutkowski do spółki z "Super Expressem" funduje szokującą nagrodę 30 tys. zł dla przestępców. Namawia rodziców, by obiecali, że zagwarantują porywaczom bezkarność, jeśli Madzia wróci żywa i zdrowa. Do rekordowej sumy wzrosła też nagroda za wskazanie miejsca lub osoby, która więzi dziecko. Pulę komendanta policji w Sosnowcu miasto i prywatni darczyńcy podbijają aż do 160 tys. zł! - Czy teraz po pieniądze zgłosi się biuro Rutkowskiego? - spekulowali wczoraj dziennikarze. On sam zadeklarował, że gdyby dostał nagrodę, to pieniądze przeznaczy na szczytny cel.
Do końca ją obejmował
Młodzi przenoszą się do rodziców Bartka. Agenci Rutkowskiego zdobywają zaufanie rodziny, bo chronią ją na -poddaszu kamienicy przy ul. Staszica, -którą dniem i nocą otaczają gapie i ekipy mediów.
- Bartek i dziadkowie ufali mi, zawierzali rodzinne opowieści - przyznaje. - Jednak Kasia traktowała na dystans, jak policjanta, pod przymusem - mówi Rutkowski. Mówi, że usłyszał m.in., iż dziewczyna nie zawsze umiała znaleźć się w roli mamy, raz zostawiła Madzię pod opieką babci Beaty na dwa tygodnie.
Czy Rutkowski nie miał oporów, by grać jednocześnie rolę opiekuna i śledczego? - Miałem nadzieję, że dziecko żyje. Łudziłem się, że oddano je do adopcji za jakąś sumę - mówił Rutkowski, który potem nie zostawił na Kasi suchej nitki: udawała, grała, okłamywała go.
Ale do końca czule ją obejmował, gdy w spazmach 22-latka do trzech (zapewne ukrytych) kamer wyrzucała z siebie ostatnią opowieść o ciałku Madzi, które główką spadało na wysoki próg.
To nie mieści się w głowie
W Sosnowcu mieszkańcy pałają gniewem: czy dziewczyna tym razem powiedziała prawdę, czy to kolejne kłamstwo? - Gdyby teraz ona wyszła tu na ulicę, toby jej ludzie krzywdę zrobili! - ręczy sprzedawczyni ze sklepu, dokąd Kasia zachodziła od dziecka.
Prof. Katarzyna Popiołek, psycholog z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Katowicach, mówi: - Jeśli nawet matka czuła się winna wypadku i bała konsekwencji, pierwszym odruchem powinna być próba ratowania dziecka. Dlatego pierwsza myśl, jaka mi się nasuwa, jest taka, że ta kobieta może być ograniczona intelektualnie lub chora psychicznie.
- Rzucanie oskarżeń jest przedwczesne. Wersja matki nie musi być ostateczna. Może jednak była to płatna -adopcja? - terapeuta Andrzej Komorowski.
*Po północy TVN 24 podała, powołując się na policję, że w Sosnowcu znaleziono ciało dziecka i że mogą to być zwłoki Madzi. Miejsce to wskazała matka dziecka. Było to ok. kilometra od tego miejsca, o którym wcześniej mówiła.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz